Okazało się, że karmnik wystawiliśmy w najlepszym momencie, śnieżek tylko pruszył, na daszku powstała przyjemna czapeczka i było bajkowo.
Do czasu. Ostatnie dni przyniosły nadspodziewanie duże opady białego puchu, a bajkowa czapeczka zamieniła się w ogromną czapę.
W dodatku karmnik okazał się być dobrym schronieniem dla spóźnialskich, którzy nie zdążyli do domu przed zamiecią. Gdy bardzo, bardzo wczesnym rankiem (było jeszcze ciemno!) wyszłam, by zrzucić śnieg z naszego ponad stuletniego balkonu (wizja balkonu urywającego się i spadającego w dół, prześladuje mnie od jakiegoś czasu), spod karmnikowego daszku wyprysnęła jakaś przemoczona kulka i śmignęła w kierunku mi nieznanym...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawione komentarze!