Kogel mogel to kultowy deser mojego dzieciństwa.
Dziś, przez wzgląd na strach (także mój!) przed wszystkim (ptasią grypą, szaloną krową, itp.), prawie nie serwowany.
Udało mi się jednak dostać prawdziwe jajka od prawdziwych kur arystokratek - zielononóżek kuropatwianych.
No i się zdecydowałam kogel-mogel ukręcić :)
Głowę suszyły mi o niego moje dzieci, które deser ten znały właściwie tylko z opowiadań.
Ich dziadek, a mój tata, przygotowywał go mnie i moim siostrom.
Żółtka kręcone były ręcznie, a piana powstawała z pomocą trzepaczki. Trochę to trwało, wymagało zaangażowania.
Lata osiemdziesiąte, które wspominam niezwykle nostalgicznie, to nie był czas dobrobytu i obfitości.
Taki deser nie pojawiał się często.
Jest to podwójnie miłe wspomnienie - wyjątkowego smakołyku i wyjątkowego taty.
Wracając do dzisiejszych czasów... Cóż, pianę i żółtka ubijałam mikserem - nie starczyło mi cierpliwości ;)
Miło jednak było dać się wyrwać z niedzielnego błogostanu nicnierobienia -
deser wyszedł pyszny, a dzięki wywołanym wspomnieniom...
Ciekawe, kto z Was ma podobne wspomnienia kulinarne?
Pozdrawiam serdecznie i życzę smacznego, może ktoś się zainspiruje i odważy. Warto :)